Wiosna za progiem, czyli zielono mi!
Szanowni Państwo, dziś tekst o tym, jak wybrnąć z kłopotów zakupowych. Po prostu bywają momenty, gdy nasz organizm domaga się warzyw w ogromnej ilości. My wysłuchamy tego głosu, nakupimy rzeczonych warzyw, a potem… one leżą i marnieją – nieprzetworzone. One marnieją, a my mamy wyrzuty sumienia, a dodatkowo przypływają nieciekawe myśli o pieniądzach wyrzuconych do kosza. Również ciężarem staje się dla nas wiedza, że najwięcej składników odżywczych i witamin mają warzywa i owoce – no właśnie! – świeże.
Nie wolno nam się wtedy poddać. W moim przypadku, po udanych zakupach, na kuchence wylądowały – z misją ratowniczą – dwie patelnie i dwa garnki. Przedmiotem ratunku były obiekty zielone: brokuły, brukselka i fasolka mamut, czyli ta długa, płaska i szeroka. Kupione jednego dnia.
Nr 1: brokuły – „zaplanowane“ zostały jako gotowane w wodzie z odrobiną soli i cukru, ale krótko, tak aby zachowały strukturę i urodę. Do nich wjedzie na stół sos jogurtowy. Brokuły ciepłe, sos zimny!
Sos to… prościzna i szybkość wykonania, wszak nie chcemy, żeby cokolwiek zatrzymało naszą akcję. W moich propozycjach nie zniechęci Was czas wykonania czy trudność. Dzisiejsze przepisy są mocno ideowe!
Sos do brokułów
- 500 ml jogurtu greckiego
- łyżka sosu sojowego
- ząbek czosnku starty na drobnej tarce lub przeciśnięty przez praskę
- sok z cytryny, ok. łyżeczki
- sól niejodowana,
- pieprz
Nr 2: fasola. W szerokim rondlu ugotowałam fasolę mamut – nie za długo. Do niej klasyka, czyli bułeczka i masełko.
Uwaga! Rumienię napierw bułkę na suchej patelni, aby potem masło się nie spaliło, a całość miała piękny kolor i zapach. Na koniec całość doprawiam lekko solą i świeżo zmielonym pieprzem.
Nr 3: brukselka. Wiem, bywa kłopotliwa i kontrowersyjna, dlatego mam na nią nowy pomysł.
Brukselka Ranonika
- 500 g brukselki
- garść ziaren sezamu
- oliwa z oliwek plus masło (w równych proporcjach)
- chlust sosu sojowego (2 łyżki)
- sól niejodowana, np. kłodawska (ale mało, bo będzie sos sojowy)
- i świeżo mielony czarny pieprz
- koperek do posypania
- lub posiekana papryczka chili
Wykonanie:
większe brukselki kroimy na pół, mniejsze zostawiamy w całości. Blanszujemy przez ok. 2 minuty. Odcedzamy i wrzucamy na patelnię z rozgrzaną oliwą i masłem. Na niewielkim ogniu rumienimy je dla smaku i urody, dorzucamy sezam, w razie potrzeby podlewamy odrobiną wody z blanszowania. Solimy, doprawiamy pieprzem i gdy cała wilgoć wyparuje, podlewamy sosem sojowym i już naprawdę bardzo krótko odparowujemy nadmiar płynów. Uwaga: przypalony sos sojowy nie jest smaczny. Brukselki mają nim tylko nasiąknąć. Gorące wrzucamy na półmisek i posypujemy – opcjonalnie – posiekanymi papryczkami chili (wersja azjatycka) lub koperkiem (ukłon w stronę polskich smaków).
I podajemy! Z czym? Oto misji ratunkowej cd.: zapomniane w zamrażarce dwa filety z karmazyna. Dla czterech osób? Hmm… nie starczy. Nie starczy? Proszę nie mielić ryby, tylko posiekać drobno ostrym nożem, dodać jajko, garść natki pietruszki i koperku, sól, pieprz cayenne, sok z cytryny, ciut cukru (sorry!), sól i nieco tartej bułki dla odpowiedniej spójności. Gdy ryba jest bardzo chuda, można wmasować w całość łyżeczkę masła. Kotleciki smażyć aż będą złociste. Podawać z warzywami zielonymi i – co kto lubi – ziemniakami, kaszą, ryżem! Duma z akcji ratowniczej – bezcenna. Wniosek: spróbujmy raz na jakiś czas ominąć sklep i zajrzeć do zamrażarek i spiżarni!
Zdrowia i obfitości życzy Ranonik!
-
Rodzice! Dzisiejszy obiadowy pomysł to niezły cios psychologiczny. Znamy te teksty milusińskich, na których zdrowiu wszak nam zależy: nie lubię brokułów! Albo: nie lubię fasoli, albo – co bardzo prawdopodobne – nie lubię brukselki! My jednak podamy do obiadu… różne warzywa. No, w takiej sytuacji ryzykowne byłoby grymaszenie tak bardzo wieloskładnikowe: nie lubię brokułów i nie lubię fasoli, i nie lubię też brukselki. Tylko najbardziej zbuntowani na to się odważą! Tak więc w tym przypadku bardzo prawdopodobne jest, że dzieciaki coś zielonego jednak skubną.