Poeta o franciszkańskim sercu
Wspomnienie o Leszku Aleksandrze Moczulskim
„Ludzie zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie...” Któż nie zna jednej z najbardziej popularnych piosenek zespołu Skaldowie? Pod koniec 2017 r. pożegnaliśmy autora jej słów, krakowskiego poetę Leszka Aleksandra Moczulskiego. Zarówno jego wiersze, jak i teksty piosenek, kryją w sobie głębię. W niektórych z nich jest coś krzepiącego, w innych niepokojącego, zmuszającego do myślenia.
Piosenki do tekstów Leszka śpiewa wielu znanych wokalistów, ale do mnie przemawiają najbardziej te z repertuaru Skaldów; zwłaszcza tytuł „Nadejdziesz od strony mórz” z płyty „Od wschodu do zachodu słońca”, zawierający prośbę do człowieka z przyszłości, aby przyniósł ludziom „pokój, na który tak czekają”. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zapanowała moda na przeboje z lat sześćdziesiątych, odkryłam Skaldów na nowo, co więcej, wzięłam udział w ich autorskim projekcie kolędowym „Moje Betlejem”.
Zabrońcie ludziom płakać w każdy niepogodny dzień
Jedno z pierwszych wykonań cyklu odbyło się 12 stycznia 1995 r. w sali teatralnej przy parafii wtedy błogosławionej, obecnie świętej Jadwigi Królowej w Krakowie. Jako chórek Skaldowie zaangażowali scholę Duszpasterstwa Akademickiego „Na Miasteczku”. Ja należałam wówczas do dominikańskiej „Beczki”, ale przyłączyłam się do tutejszej diakonii. Przed występem usłyszałam, jak pewien starszy pan pyta chłopaków wpuszczających widzów na salę o Janka Budziaszka. Janek często wprowadzał na koncerty swoich znajomych, wskazałam więc temu panu drogę do garderoby.
Koncert przebiegł w bardzo miłej atmosferze, treść utworów wywoływała wiele wzruszeń. Każdą z kolęd Janek Budziaszek opatrywał komentarzem albo przytaczał jakąś anegdotę ze swojej właśnie wydanej książeczki „Dzienniczek perkusisty”. Na zakończenie przedstawił wszystkich wykonawców, po czym oznajmił, że musi wskazać jeszcze autora tekstów kolęd, którym jest Leszek A. Moczulski. Na te słowa podniósł się z miejsca ów starszy pan, o którym myślałam, że chciał wejść na koncert „po znajomości”, gdy tymczasem jego obecność była tu jak najbardziej uzasadniona. I natychmiast usiadł z powrotem. Wśród widzów obecny był ksiądz kardynał Franciszek Macharski, którego poproszono o końcowe błogosławieństwo. Jego eminencja odrzekł, że wejdzie na scenę pod warunkiem, że zrobi to również Leszek A. Moczulski. I kiedy już obaj stali obok siebie, ksiądz kardynał powiedział:
− Żeby tak pięknie pisać o Panu Bogu i tak się kryć jednocześnie, to trzeba mieć naprawdę franciszkańskie serce.
W tym samym roku wypadała trzydziesta rocznica powstania zespołu Skaldowie. Z tej okazji postanowiłam wraz z grupą przyjaciół-wokalistów zadedykować im koncert, podczas którego wykonywaliśmy ich mniej lub bardziej znane przeboje. Miałam w tym swój cel osobisty, chciałam im mianowicie podziękować za to, że ich piosenki wniosły nieco radości w życie nieuleczalnie chorego brata mojej mamy. Chodziło nam też o pokazanie, że Skaldowie mają fanów także wśród ówczesnych dwudziestolatków. Ze względu na ograniczony budżet trzeba było podpiąć to wydarzenie pod jakąś większą imprezę i akurat trafił się „Biwak z piosenką”, organizowany pod koniec maja 1995 r., na podwórku lokalu „Chimera” w Krakowie. Był to pierwszy, a zarazem jedyny koncert, który organizowałam, nie miałam doświadczenia, nie obyło się więc bez niedociągnięć. Ale publiczność bawiła się znakomicie, a Skaldowie, których zaprosiliśmy wraz z ich rodzinami, traktowali wszelkie potknięcia z wyrozumiałością. W gronie honorowych gości nie mogło zabraknąć Leszka A. Moczulskiego, zwłaszcza że cały koncert zatytułowany był sentencją ze skomponowanej do jego tekstu piosenki Skaldów „Zabrońcie kwitnąć kwiatom”. Ponadto każdy z wykonawców opatrzył swój występ cytatem z jego wiersza, głównie ze zbiorku „Powitania”. Moje motto brzmiało: „Ale dobro raz wyrządzone nie przemija, wraca / i to jest piękne, że nie wiadomo, czyją obierze postać”. Te słowa pozostały we mnie i od tamtej pory zdziałały kilka cudów. Dzięki nim udało mi się dotrzeć do ludzi, którzy na pozór wydawali się nieprzystępni.
Kolejny etap mojej znajomości z Leszkiem to była melorecytacja jego wierszy podczas wieczorów zatytułowanych „Poezja i Muzyka w Ogrodzie”, organizowanych przez Violettę Zygmunt w Piwnicy Ogrodu Botanicznego w Krakowie. Byłam zaangażowana w ten projekt w latach 2002−2008. Akustyka Piwnicy sprzyjała wokalnym improwizacjom, czyli „śpiewowierszom”, jak je nazwałam, głos wspaniale rozchodził się w przestrzeni, co wprowadzało słuchających w niemal mistyczny nastrój. Leszek podarował mi wtedy swój najnowszy tomik z przepiękną dedykacją.
Dzisiaj znów przypominam sobie jego twórczość, zwłaszcza ostatnie słowa piosenki „Nadejdziesz od strony mórz”: „A jeśli przyjdziesz w morzu krwi, groźniejszy niż dziś?”. Zastanawiam się, czy właśnie spełnia się zawarte w nich proroctwo.
Jolanta Łada-Zielke