Niesamowita energia początku
jak powstawało "Moje Miasto" wspomina Maja Jonecko
Siedzę w pracy i finalizuję kolejny przetarg na reklamę wideo w internecie skierowaną do świeżo upieczonych mam. Kolejny już w tym tygodniu. Udało się, wygraliśmy! Dostaję na maila wymagany format reklamy, sprawdzam wszystko kilka razy i pod koniec dnia reklama ukazuje się w sieci, którą mój zespół na bieżąco monitoruje i optymalizuje, aby na czas „dowieźć” wymaganą ilość wyświetleń i klików. W agencji reklamowej wszystko dzieje się szybko, a każda pomyłka to punkt dla konkurencji. Zerkam na telefon, nowa wiadomość… Bogdan. Pyta, czy nie napisałabym artykułu do jubileuszowego wydania Mojego Miasta.
To już naprawdę 10 lat?!
Są takie drogi, które zawsze będą wiły się przez pejzaże moich wspomnień. Poczułam się w pierwszej chwili zaszczycona, że akurat do mnie Bogdan się odezwał, bo byłam co prawda gdzieś tam prawie na początku tej przygody i przez dłuższą chwilę, ale jednak z czasem odeszłam. Swoją przygodę z mediami zaczynałam właśnie wiele lat temu w MoimMieście. Wiele się nauczyłam. Media offline, takie jak czasopismo, gdzie każda strona jest osobnym projektem do zrealizowania, a wszystko razem musi się zgadzać, sfinansować i ukazać się na rynku na czas, naprawdę wiele uczą.
Nie bardzo więc wiedząc, od czego zacząć, udałam się do piwnicy odkopać „puszkę Pandory”…, choć to regał właściwie – tyle tego nazbierało się przez lata. Zachowane kolejne wydania czasopisma, artykuły lub pomysły na nie, przydatne adresy i numery telefonów, inspiracje „na później”, dziesiątki małych kartek pisanych jeszcze wtedy odręcznie. To były czasy! Sporo tego. Jak o tym napisać na jednej stronie? Boże, uśmiecham się do siebie, patrząc na to wszystko – jaka byłam młoda, ile miałam energii i pomysłów! Wracam do mieszkania z kopertą opisaną czerwonym markerem z tytułem „WAŻNE”. Wtedy wszystko było ważne, „na wczoraj” – nie bardzo więc pamiętam, dlaczego uznałam zawartość tej koperty za ważniejszą aniżeli cała ważna reszta, ale widocznie musiał istnieć ku temu wyraźnie ważny powód. Tak właśnie wspominam ten czas. Tę NIESAMOWITĄ ENERGIĘ POCZĄTKU, narodzin każdej strony, Piotrka, Joannę, Grzegorza, Bogdana, jeszcze raz Joannę i wielu innych… wracają wspomnienia i te noce spędzone nad MoimMiastem.
Żyrafy śpią zaledwie dwie godziny na dobę. Niedźwiedzie zapadają w kilkumiesięczną zimową hibernację. U psów, delfinów, fok i pingwinów półkule mózgowe śpią na zmianę. Człowiek przesypia jedną trzecią swojego życia, a Redaktor Bogdan Żurek chyba nigdy nie śpi… Bogdan – skreśl „chyba” w poprawce, bo przecież Ty nie śpisz!
Bywały takie noce, że budziłam się w ich samym środku wyrwana dźwiękiem telefonu. Bogdan… Zdezorientowana jak wyrwana z zimowego letargu mucha, próbując dojść do tego, gdzie jestem, dlaczego i która w ogóle jest godzina?! – pytałam. „Jak to która?” – Odpowiedź… „Ta sama co zawsze, za 5 dwunasta! W czasopiśmie na krótko przed drukiem to jest aktualny czas i tylko ten obowiązuje. Na jutro rano wszystko ma być gotowe do druku!”. Wstaję i dowlekam się do komputera. Skrzynka mailowa pełna, nie wiadomo od czego zacząć, znowu gdzieś coś nie pasuje. Kolejny email wpada. I jeszcze jeden. Sprawdź to i tamto. Skonsultuj reklamę z Grzegorzem. Z Joanną. Z drukarnią. Z grafikiem. A może jednak inaczej to poskładamy i przerzucimy to na stronę 10? Aaaa może… Prawie świt. Last check. Gotowe. Wysyłamy do JOANNY! DONE. Gdyby nie Joanna, nic by nie było na czas, ani dobrze, a może nawet w ogóle by nie było „wtedy”. To ona trzymała reżim i porządek. Nadała ramy MojemuMiastu, które przetrwały do dzisiaj – choć jestem pewna, że jeśli można by z nieba przysyłać uwagi i poprawki pewnie nie odkopalibyśmy się spod JEJ maili... PAMIĘTAMY!
Daliśmy radę. Kolejny raz udowodniliśmy sobie i światu, że chcieć to móc, choć nie raz sceptycyzm, czy zdążymy na czas, przysiadał jak piracka papuga na ramieniu.
Podsumujmy:
- 60 razy, 10 lat (!) z rzędu co 2 miesiące
- 26577 maili w skrzynce odbiorczej, a przecież tyle kolejnych wydań ukazało się jeszcze po moim odejściu
- tysiące minut telefonicznych
- kilkadziesiąt zarwanych nocy
- dziesiątki napisanych artykułów
- dziesiątki zdjęć
- tysiące wyłapanych w ostatniej chwili literówek i błędów, które mogły dużo kosztować niejedna awantura i dramat
- kilka napotkanych „wrzaskunów pospolitych“ (z tego typu, które wszędzie o wszystko robią awantury – tym głośniej i uporczywiej, im mniej mają racji)
- kilka drukarni i firm transportowych
- setki paczek opasanych szarym papierem, kryjących kolejne kolorowe okładki MojegoMiasta
- dziesiątki punktów dystrybucji rozsypanych po mieście i okolicy tysiące kilometrów, aby do nich dotrzeć
- dziesiątki godzin spędzonych w korkach
- wielu dobrych ludzi, którzy nam pomogli, współtworzyli MojeMiasto i dzięki których pomocy to wszystko było możliwe
- niewielu, którzy dotrwali z MoimMiastem do dzisiaj. Chyba jedynie Bogdan i Grzegorz, no i Baśka – nasza wspaniała graficzka.
MojeMiasto dojrzało, znalazło swoich stałych autorów i odbiorców, swój pomysł na siebie, ramówkę, reklamodawców i punkty dystrybucji. Co dwa miesiące „składa się“ żmudnie niczym skręcane meble Ikea, strona po stronie, w swoim przez lata sprawdzonym i zoptymalizowanym wedle lat doświadczeń trybie, z zapasem czasu na ewentualne poprawki i informacje napływające w ostatniej chwili. Na dobre wpisało się w monachijską scenę polonijną.
Patrząc przez pryzmat ubiegłych 10 lat, naprawdę widać jak bardzo czasopismo się zmieniło. MojeMiasto przeszło wiele etapów: rodziło się w bólu, ogromnym wysiłkiem strona po stronie, przeszło przez okresy buntu, zmieniało właścicieli, wyprowadzało się z domu i gościło jednocześnie nawet w kilku miastach: Monachium, Norymberdze, Stuttgarcie, Hamburgu, Berlinie, Frankfurcie, w Westfalii, aby jednak koniec końców wrócić na dobre tam, gdzie powstało – na Bawarię. Prost! Korzystając z tej okazji chciałam Wam podziękować, tym Wam, którzy byliście przez te wszystkie wspólne lata w sytuacjach niezapomnianych i kryzysowych.
Dzisiaj po latach, kiedy nasze ciuchy jakoś dziwnie się skurczyły, życzę Wam tej NIESAMOWITEJ ENERGII POCZĄTKU na kolejną dekadę.
Maja Jonecko