Zaproszenie do Lwowa
No, Kochani, żadne tam „Kanary”, Francje-elegancje, Dolomity. Jeżeli chcecie być szczęśliwi na długo oczekiwanym urlopie, koniecznie, ale to koniecznie, wybierzcie się do Lwowa. Byłem tam w tym roku trzy razy, więc może nie jestem ekspertem, ale wiem, co mówię.
Dlaczego MUSICIE jechać do Lwowa? Powodów jest tysiąc. Po pierwsze mało jest na świecie miast, a może takich innych nie ma wcale, gdzie od pierwszego dnia – no, góra od drugiego – czuć się będziecie jak u siebie. Szczerze mówiąc, sam nie wiem dokładnie, dlaczego. Może sprawia to fakt, że przynajmniej z literatury, obrazów, starych zdjęć wszyscy właściwie znamy Lwów. Może dlatego, że zupełnie nie trzeba wysilać się na mówienie dowolnym obcym językiem. Każdy Cię rozumie, a znaczna część słucha z przyjemnością, jeśli nie z radością. Ukraińcy, nie mówiąc już o zamieszkujących Lwów Polakach, są bardzo, ale to bardzo życzliwi, starają się pomagać i rozwiązywać turystyczne kłopoty. Mit o złym stosunku Ukraińców do Polaków rozwiewa nie tylko bezpośredni kontakt, ale i statystyki. Według badań Polacy i Polska znajduje się na drugim miejscu – po, uwaga!, Ameryce i Amerykanach – pod względem sympatii.
Jadąc tam, dobrze jest zamieszkać u jakiegoś Polaka wynajmującego pokoje (bardzo porządne, niekiedy luksusowe) za śmieszne pieniądze (od 6 do 10 euro za dobę). Taki najemca lokalu chętnie obwiezie Cię po okolicy Lwowa, za niewielkie pieniądze zawiezie Cię do Żółkwi, Podhorców, Oleska, a nawet Truskawca. Warto więc też jechać ze względu na ceny. Nigdzie nie jest tak tanio i być może nigdzie tak tanio już nie będzie. Przykładowo obiad w stylowej restauracji w Rynku to około 5 euro, a taksówka z dworca na Cmentarz Łyczakowski (drugi koniec miasta) 5 euro, znakomite piwo „Lwowskie”, w restauracji 0,7 euro za kufel, butelka pięciogwiazdkowego koniaku 4 euro. Komunikacji miejskiej nie da się nawet na euro przeliczyć… No i przepiękna Opera Lwowska. Miejsce w głównej loży, tak zwanej „Prezydenckiej” – 10 euro!
Nigdzie też, w jednym miejscu, nie zobaczycie takiej ilości zgromadzonych obrazów polskich malarzy.
Jedno, co odradzam, to jazdę swoim samochodem. Nie licząc drogi do Odessy i Kijowa, drogi, w rozumieniu europejskim, nie istnieją. Ale do Czerniowiec (potem Chocimia, Kamieńca Podolskiego) można się dostać bardzo porządnym, zakupionym na piłkarskie Euro, pociągiem – za jedyne 4 euro (300 km).
No i polecam wieczorno-nocne spacery po Lwowskiej starówce. Po rynku, gdzie tańczą piękne dziewczyny, po otwartych do nocy lokalach z muzyką, z jedzeniem ukraińskim, tatarskim (Krym), uzbeckim, gruzińskim. Co dusza zamarzy. Jest jeszcze jedno miejsce, do którego możecie nie trafić bez polskiego gospodarza. Restauracja urządzona w piwnicach 400-letniego browaru. Mój gospodarz opowiadał mi, że zawiózł tam czterech Duńczyków, którzy przyjechali na piłkarskie Euro i zamieszkali w jego apartamencie. Duńczycy wyszli z piwnic browaru po trzech dniach. Podobno wcale nie żałowali meczów i biletów.
No bo są sprawy ważne i ważniejsze. Do tych ostatnich należy wizyta we Lwowie.
Krzysztof Dobrecki