Jestem wrażliwa na krzywdę i lęk
Z EDYTĄ KOTLIŃSKĄ, kobietą wielu talentów, rozmawia Bogdan Żurek
B.Ż.: Skąd Pani pochodzi, kiedy i w jakich okolicznościach znalazła się Pani w Niemczech?
E.K.: Urodziłam się w Stalowej Woli, gdzie, obok szkoły podstawowej, uczęszczałam do Państwowej Szkoły Muzycznej imienia I. J. Paderewskiego w sekcji fortepianowej. W dzieciństwie chorowałam na ciężką astmę. Ograniczone możliwości leczenia zadecydowały o podjęciu przez rodziców decyzji wyjazdu do Niemiec Zachodnich. W ten sposób w roku 1984, w wieku 14 lat, znalazłam się w Monachium.
B.Ż.: Kiedy Pani odkryła w sobie duszę artysty?
E.K.: Nie przypominam sobie momentu odkrycia „duszy artysty”. Zawsze było i jest coś, co nie ma kształtu, ciekawskie, zmienne, cholernie silne i szwenda się w moim wnętrzu. Jest tego ogrom. Krzywdzi, uszczęśliwia, upaja. Jako trzynastolatka pisałam opowiadania, a na ścianach, czarnym mazakiem, metrowe wiersze. Na drzwiach widniały kolorowe rysunki. Zamiast śpiewać w chórze w szkole muzycznej, krzyczałam do mikrofonu w punkowej kapeli. Przez kilka miesięcy udawało mi się, oczywiście bez wiedzy rodziców, dzielić zajęcia rytmiki z baletem w Osiedlowym Domu Kultury. Rodziców zaprosiłam na pierwszy występ i na tym zakończyła się moja kariera w baletkach. Niezapomniane momenty! Wnioskuję, że fascynacja sztukami pięknymi to po części „wina” mojego dziadka, który grał na akordeonie i skrzypcach, mojej kochanej mamy, czującej się najlepiej, gdy otacza ją bezpośrednio natura, oraz niespokojnej duszy taty. Franciszek Kotliński, mój przedwcześnie zmarły tato, przez wiele lat działał w emigracyjnych organizacjach niepodległościowych. Był człowiekiem zasadniczym, ambitnym perfekcjonistą i posiadał artystyczną żyłkę. Jego hobby było wykonywanie barokowych ram do obrazów, które z niebiańską cierpliwością ręcznie tworzył. Był również kolekcjonerem dzieł polskich malarzy współczesnych. Nie uszedł mojej pamięci moment, gdy niespodziewanie weszłam do mieszkania i przyłapałam go śpiewającego przy akompaniamencie gitary. Nikt w rodzinie o tym nie wiedział.
B.Ż.: Co Panią inspiruje, w jakiej technice wykonuje Pani swoje dzieła?
E.K.: Inspirują mnie emocje, które trudno tak naprawdę zdefiniować. W odróżnieniu od uczuć, emocje występują nagle i z różną intensywnością. Na szczęście słabo panuję nad nimi, co pozwala mi na spory wybór obrazów w głowie. Jestem wrażliwa na krzywdę i lęk. Fascynują mnie tematy jak intuicja i empatia. Są one dla mnie „podstawową matematyką prawdy”. Emocje wprowadzają mnie w różne stany wewnętrzno-zewnętrze, które trzymają się nierzadko jak rzep psiego ogona, prowokując natychmiast do działania lub wywołując apatię Kocham papier, to cud-materiał. Maluję w technice akrylowej, olejnej oraz technikami mieszanymi, w co wliczają się pastele, tusz, grafit itd. Pracuję w glinie, gipsie, styropianie, pleksi. Używam spawarki, maszyn do szycia, szydełek. Buduję obiekty, które prowokują odbiorcę do interakcji. W moim trwającym od miesięcy projekcie pt. „Emotional Territories – purchase and sale” (Terytoria emocjonalne – skup i sprzedaż) można zasiąść w ponad dwa metry wysokim fotelu o nazwie „reading chair” (krzesło do czytania). Można się w nim schować nie znikając z pola widzenia. Inną częścią tej scenerii jest na przykład „kalaidobook” – rodzaj kalejdoskopu bądź herbatników z nadrukowanymi namacalnie w piśmie Braille´a hasłami. Odbiorca ma za zadanie za pomocą małej instrukcji je odczytać. Uwielbiam eksperymenty, duże – wręcz wielkie – formaty lub prace cykliczne. Te wymagają dużej dozy koncentracji i grożą zgubą. Właśnie te procesy i wysiłek jest całym sednem. Mimo sporych zainteresowań, nie odważam nazwać się „artystką”. To droga bez końca.
B.Ż.: W jaki sposób poszerza Pani swoją wiedzę?
E.K.: Trwają projekty za pomocą wideokonferencji. Nadal uczę się w akademii, gdzie realizowane są projekty publiczne. Biorę udział w kursach online. Ukończyłam roczne szkolenie jako geragog sztuki – „pedagogika wieku starszego”. Odświeżam na pianinie etiudy i solfeż, czyli czytanie nut głosem. Pochłonął mnie jeden z najmłodszych instrumentów na świecie o nazwie „HandPan”. Planuję w przyszłości pracę ze starszymi ludźmi jako geragog sztuki, więc instrumenty będą tu wspaniałym urozmaiceniem. Bardzo wzbogaca mnie duchowo moja działalność społeczna. Od lat wspieram bezdomnych. Aktywnie uczestniczę w akcjach charytatywnych zarówno w Niemczech, jak i w Polsce. Zajmuję się składem darmowej broszurki dla tutejszej Polonii. Planuję projekt publiczny w hanowerskim „Park der Sinne”, który ma wspierać ludzi niewidomych.
B.Ż.: Fascynacja, oddanie się sztuce to jedno, codzienna rzeczywistość to drugie. Po prostu trzeba za coś żyć. Jak Pani daje sobie z tym radę?
E.K.: Jestem pracoholiczką z wyboru i konieczności. Od lat mieszkam w Hanowerze, gdzie prowadzę agencję reklamową i drukarnię, więc na szczęście nie przestaję być kreatywna. Myszkę komputerową zamieniam na pędzle i inne narzędzia w każdej wolnej chwili, choć muszę przyznać, że jest ich stanowczo za mało.
B.Ż.: Dziękuję za rozmowę.