Bawarskie serce bijące dla Polski
JOSEF ROTTENAICHER – urodzony w 1947 roku w gminie Halsbach we wschodniej części Bawarii, zaangażowany w działalność na rzecz Polski laureat wielu polskich i niemieckich wyróżnień i odznaczeń, odpowiada na pytania Andrzeja Białasa.
A.B.: Na początek proszę o kilka słów o sobie.
J.R.: Miałem sześcioro rodzeństwa. Łatwo nie było, bo rodzice zaraz po ślubie wydzierżawili gospodarstwo, no i pech chciał, że to gospodarstwo w 1947 roku strawił pożar. Mozolnie, z ogromnym trudem i poświęceniem gospodarstwo to odbudowali. Zawsze fascynowała mnie natura. Marzyłem, by zostać rolnikiem, takim prawdziwym, z powołania. Wybrałem jednak inną drogę. Zostałem technikiem rolnictwa i odbyłem praktykę w Anglii, po której, oprócz zdobytych tam umiejętności fachowych, stałem się bardziej otwarty na świat. Moja przygoda z poznawaniem wielkiego świata zaczęła się po wstąpieniu do Katolickiego Ruchu Młodzieży Wiejskiej. Zawodowo związałem się z diecezją passawską jako ekspert od rolnictwa na obszarze całej diecezji oraz pełnomocnik do spraw ochrony środowiska. Jestem również autorem wielu publikacji na tematy rolne. Pełniłem też wiele funkcji społecznych w katolickim ruchu ludowym, zasiadałem we władzach uczelni rolniczych, jestem członkiem Centralnego Komitetu Niemieckich Katolików (Zentralkomitee der deutschen Katholiken).
A.B.: Jak zaczęła się twoja przygoda z Polską i dlaczego wybrałeś sobie Polskę jako twój ulubiony kraj?
J.R.: Od zawsze interesowała mnie wschodnia Europa. Pierwszy raz byłem w Polsce w 1973 roku, wraz z niemiecką młodzieżą katolicką. Wycieczka zrobiła na mnie ogromne wrażenie i mimo że w 1974 r. byłem w Związku Radzieckim, a w 1975 r. w Bułgarii, to jednak Polskę zakotwiczyłem sobie głęboko w moim sercu. Choć początkowo odczuwaliśmy wielką ostrożność czy nawet niechęć do nas jako Niemców. Powód takiego zachowania Polaków zrozumiałem dopiero wtedy, gdy odwiedziliśmy Oświęcim. Tam doznałem, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, szoku i zadawałem sobie pytanie, jak to możliwe, że moi rodacy chrześcijanie mogli się dopuszczać tak bestialskich zbrodni na chrześcijanach – przecież w naszej wspólnej wierze jesteśmy wszyscy braćmi i siostrami?
A.B.: Wiele pomagałeś Polsce w bardzo trudnych czasach.
J.R.: Po strasznej powodzi, która nawiedziła Polskę w 1997 roku, zorganizowaliśmy w regionie Passawy zbiórkę maszyn rolniczych, takich jak pługi, siewniki, zbieracze, kosiarki itd. i, po sprawdzeniu stanu technicznego sprzętu, kilkoma ciężarówkami zawieźliśmy je do Polski, a pan Edward Lipiec podzielił je wśród potrzebujących rolników. Dwa lata później, w podzięce, otrzymaliśmy dziesięciodniową wycieczkę wzdłuż i wszerz Polski. To było przeżycie!
A.B.: W stanie wojennym też pomagałeś?
J.R.: Oczywiście. Byłem wtedy referentem rolnictwa passawskiej diecezji i zorganizowaliśmy pełną ciężarówkę nasion siewnych dla rolników w Polsce. Dostarczyliśmy nasiona, nawozy oraz sprzęt gospodarstwa domowego do centrali rozdzielczej w Katowicach. Odpowiedzialny za podział był wtedy biskup Czesław Domin. W ten sposób doszło do zacieśnienia przyjaźni i współpracy polsko-niemieckiej. Po stanie wojennym, gdy reaktywowano NSZZ Solidarność Rolników, w 1989 roku otrzymaliśmy zaproszenie z ich strony na uroczystości dożynkowe do Częstochowy. Dzień wcześniej w sali papieskiej odbył się zjazd delegatów Solidarności z całej Polski z udziałem ponad 1000 zaproszonych. Wtedy zaproponowałem sześciomiesięczną praktykę u rolników w Bawarii oraz kursy językowe dla nauczycieli szkół wiejskich. Po moim wystąpieniu ruszyła lawina karteczek z adresami. Pomyślałem, o Boże, cóż ja narobiłem! Jak ja teraz poradzę sobie z tą całą organizacją? Ale udało się. Przez następnych 10 lat polska młodzież przyjeżdżała do nas na praktyki. W sumie przyjechało ponad tysiąc osób.
A.B.: Co z twoich podroży do Polski, zachowało się szczególnie w pamięci?
J.R.: Reakcje uczestników wycieczek. Zawsze w drodze powrotnej, w autobusie, pytałem ich: co wam się w Polsce podobało, a co nie i jak Polska pozostanie w waszej pamięci? Ludzie chętnie opowiadali swoje przeżycia. Pewien kierowca wycieczkowego autobusu opowiedział np. taką historię: „Myślałem, że Polacy są leniwi, pijacy, kradną tylko auta i są bardzo nieżyczliwi, aż tu nagle, gdy mi się autobus zepsuł w Polsce, spotkałem się z tak wielką pomocą, życzliwością i zaangażowaniem ze strony Polaków, jakiej się absolutnie nie spodziewałem. Od tego czasu moje wyobrażenie o Polsce i Polakach, zmieniło się radykalnie. Inny uczestnik, tak opisywał swoje wrażenia: „Byłem bardzo zaskoczony pięknym polskim krajobrazem oraz życzliwością młodego księdza, u którego nocowaliśmy, a który to ciągle tylko pytał: czy coś nam brakuje, czy jest nam wygodnie, czy jedzenie nam smakuje itd. Przekonałem się na żywo, co kryje się za słowami polska gościnność”.
A.B.: Za swoje ogromne zasługi otrzymałeś wiele odznaczeń i dyplomów uznania. Które z nich cenisz sobie najbardziej?
J.R.: Wszystkie są ważne, a uzbierało się tego tyle, że ledwo mieszczą się w mojej gablotce. Jako rolnik i katolik z krwi i kości bardzo dumny jestem z tego, że jako pierwszy Niemiec zostałem w 2013 roku laureatem Nagrody im. ks. bp. Romana Andrzejewskiego. Szczególnie jednak czuję się zaszczycony nadanym mi przez polskiego prezydenta Złotym Krzyżem Zasługi za „budowanie mostów pomiędzy Polakami i Niemcami”.
***
A ja, patrząc mu w oczy, widziałem w nich nie tylko bratnią duszę, ale czułem jak wspaniałe bawarskie serce nadal bije dla Polski.