NO czyli TAK– włoskie wakacje
Na horyzoncie zachodziło karminowe słońce, a przed nami rozpościerało się bezkresne morze. Siedzieliśmy na tarasie ulubionej kawiarenki o swojsko brzmiącej nazwie „Bar Kiosk”. Wpatrzeni w białe jachty unoszące się na falach Adriatyku, rozprawialiśmy o urokach podróży. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko czegoś dla ochłody.
Kelnerka biegała między stolikami, nie zwracając na nas uwagi. Gdy wreszcie podała nam menu, zatopiliśmy się w liście trunków. Po dość długiej próbie rozszyfrowania lokalnych napojów, poddaliśmy się. Nikt z nas nie miał pojęcia o drinkach.
• To co polecasz? – zapytała Jadzia, spoglądając na mnie jak na znawczynię trunków.
• A co lubisz?
• Ty mnie pytasz? Nie mam pojęcia – odparła szczerze.
• Ja też nie.
• Ale musimy się przecież czegoś napić. Biorę piwo – rzucił Andrzej.
• Umowa była: żadnego piwa na wakacjach, żadnej dyskusji o polityce i uchodźcach – przypomniała mu żona.
• To o czym będę rozmawiał? – Andrzej bezradnie rozłożył ręce.
Gdy my intensywnie zastanawialiśmy się, co wybrać, kelnerka ze stoickim spokojem przysłuchiwała się naszej rozmowie. Nie mając pojęcia, co wziąć, zamówiliśmy takiego samego drinka, jaki miała para przy sąsiednim stoliku, a także para przy stoliku za nami i kolejna para. Wyglądało na to, że większość zagranicznych, a może i miejscowych turystów pije tego samego drinka: pąsowego, z masą lodu, plasterkiem pomarańczy, oliwką i kolorową parasolką.
• To aperol – wytłumaczyła kelnerka.
• Biorę aperol, ty też chcesz? – zapytałam Jadzię.
• No – przytaknęła głową.
• Ktoś jeszcze chce? – zapytałam pozostałych. Jak nigdy wszyscy okazali się jednomyślni.
• Sześć razy aperol – poprosiłam po włosku.
• Ale ona powiedziała, że nie chce – odparła kelnerka, wskazując na Jadzię.
• To chcesz ten aperol, czy nie? – zdziwiona spojrzałam na przyjaciółkę, gdyż miałam wrażenie, że powiedziała tak.
• No, chcę! – dobitnie odparła Jadzia.
• A widzisz. Ona nie chce – ucieszyła się kelnerka, która bardzo uważnie przysłuchiwała się naszej rozmowie.
• Tak czy nie? – zapytałam po raz kolejny, bo kelnerka tylko rozumie twoje „no” i myśli, że nie chcesz.
• No przecież chcę – obstawała przy swoim Jadzia.
• Ona powiedziała: nie! – triumfowała młoda Włoszka, która z całej naszej debaty załapała tylko: „no”, co po włosku znaczy: „nie”.
• Ale ona chce – powtórzyłam ubawiona całą sytuacją.
Kelnerka zrobiła wielkie oczy i z niedowierzaniem pokręciła głową. Podejrzliwie przyglądając się Jadzi, a potem mi, ze zdumieniem zapytała:
• Ale jak ona może chcieć, jeśli cały czas mówi „nie”?
• Są takie kraje, gdzie „no” znaczy „tak” – wytłumaczyłam, co po włosku zabrzmiało: są takie kraje, gdzie „nie” znaczy „tak”.
Sympatyczna Włoszka spojrzała na mnie bez przekonania, pokręciła głową i skierowała się do baru.
• Co jej powiedziałaś, że miała taką minę? – zapytał Andrzej, uważnie przyglądając się zdezorientowanej kelnerce.
• Wytłumaczyłam jej, że „no” znaczy „tak”, bo inaczej Jadzia to tu nic nie dostanie, jeśli ciągle będzie mówić: nooo.
• Ale ja nie mówiłam „no”, tylko że chcę – broniła się Jadzia.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. A mnie się przypomniało, jak jeden z moich włoskich znajomych zapytał, czy z nim coś nie tak, bo jak był w Polsce i poszedł na dyskotekę, to za każdym razem, gdy poprosił dziewczynę do tańca, ta odpowiadała „no”. Po siódmej, jego zdaniem, odmowie, stracił nadzieję, że jakakolwiek z nim zatańczy… i wrócił do hotelu.
No cóż, podróże kształcą, a że wakacje przed nami, dobrze jest zwrócić uwagę na to, jak często, nie zdając sobie z tego sprawy, zamiast „tak”, mówimy „no”, a później dziwimy się, że kelner nie zjawił się z zamówieniem albo że ktoś odwrócił się do nas plecami. Bo w życiu, jak zauważył niegdyś Pitagoras, najkrótsze wyrazy, „tak” i „nie”, wymagają najdłuższego zastanowienia.
Nie wspominając o naszym polskim „no”.
A. Likus Cannon