Ojciec Pio „na pielgrzymce w Rzymie”
Jesteśmy „na półmetku” Jubileuszowego Roku Miłosierdzia. Obfituje on w przeróżne wydarzenia, uroczystości, spotkania, kongresy. Uczestniczymy w pielgrzymkach, przechodzimy przez „Bramy Miłosierdzia”, przyjmujemy sakrament pojednania, spełniamy uczynki miłosierdzia co do duszy i co do ciała. Jednym z wydarzeń Roku Świętego był także „pobyt ojca Pio w Rzymie”. Oczywiste, że chodzi tu o jego relikwie, o resztki ciała z maską pośmiertną złożone w szklanym sarkofagu, a przechowywane w San Giovanni Rotondo, niewielkiej miejscowości położonej u podnóża surowych gór Gargano. Na specjalne życzenie papieża Franciszka wystawiono je w bazylice watykańskiej od 8 do 14 lutego br.
Ojciec Pio Forgione (1887–1968) jest jednym z najbardziej popularnych świętych we Włoszech. Obdarzony przez Boga szczególnymi darami jasnowidzenia i czynienia cudów, stygmatami, czyli krwawiącymi bolesnym ranami na rękach, nogach i na boku (jak u Chrystusa), które nosił przez 50 lat, duchowy przewodnik i charyzmatyczny spowiednik, był – według słów Franciszka – „sługą miłosierdzia”.
Człowiek modlitwy, Eucharystii, sakramentu pokuty
Ojciec Pio to człowiek modlitwy i medytacji. Mawiał chętnie: „Kto czyta książki, szuka Boga, kto modli się i medytuje, ten go znajduje”. – „Modlitwa jest najlepszą bronią. Jest kluczem, który otwiera serce Boga”. – „Modlitwa to najwyższy apostolat, jaki człowiek może spełniać w Kościele”. A o sobie: „Jestem prostym bratem, który się modli”.
Gdy Pio celebrował Eucharystię, kościół był wypełniony do ostatniego miejsca. Mistyczny czas – dla wszystkich. Pio przeżywał niezwykle intensywnie obecność Chrystusa. Przy ołtarzu jego ciało nieruchomiało na długo. Popadał w ekstazę, wchodził niejako w przestrzeń poza czasem, zapominał o wszystkim dookoła. Kiedyś powiedział: „Łatwiej mogłaby ziemia istnieć bez słońca, aniżeli ja bez Eucharystii”. Padre Pio był więźniem konfesjonału. Tysiące ludzi przychodziło do niego, by wyznawać swoje grzechy. Kiedyś powiedział, że jest „królem grzeszników”. Zapytany, jak traktuje penitentów, przyznał z całą powagą, że przeżywa „śmiertelne cierpienia”, jeżeli serce zmusza go, by do kogoś przemówić w ostrych, twardych słowach. Takie kroki jednak są konieczne, by ów człowiek uznał swoje grzechy. Cierpiał wiele, bo czuł, czy ktoś przychodzi do spowiedzi z prawdziwą wolą nawrócenia, czy tyko z ciekawości.
Sługa miłosierdzia
Ojciec Pio praktykował czyny miłosierdzia co do duszy i co do ciała, i zachęcał do tego grupy modlitewne oraz swoich penitentów. Wspierał ubogich, głodnych i chorych. Z darów, które składali mu pielgrzymi, ufundował najnowocześniejszy w południowych Włoszech szpital – „Casa Solliero della Soffrenza” – „Dom ulgi dla cierpiących”. Stale doglądał, by odpowiadał on najwyższym standardom nowoczesnej wiedzy i opieki medycznej, ale zarazem by był „świątynią wiedzy i modlitwy”, bo chorzy potrzebują nie tylko technicznie sprawnego leczenia, lecz „ludzkiego traktowania”, po prostu serca.
Moje osobiste przeżycia
Dwukrotnie towarzyszyłem jako „duchowy opiekun” pielgrzymom do Padre Pio. Modlitewne dni w miejscu jego codzienności wywarły na mnie silne duchowe piętno. Zwiedzanie świętych miejsc, droga krzyżowa na zboczach góry, szpital, podziwianie architektonicznego piękna nowej bazyliki (dzieło architekta Renzo Piano), różaniec i medytacje w podziemnej części tejże bazyliki: przed sarkofagiem z jego relikwiami oraz w kaplicy Najśw. Sakramentu, przede wszystkim jednak Eucharystie celebrowane w małym starym kościele, w którym Padre Pio przez 50 lat sprawował „mistyczne msze święte”, jak również wyjątkowe szczęście (bo akurat nie było żadnego kapucyna) możliwość błogosławienia „moich” pielgrzymów „jego rękawicą”, którą zakładał, by ukryć krwawiące rany… – to wszystko przypominało mi słowa Jana Pawła II w dniu beatyfikacji ojca Pio w 1999 r.: „Kto udał się do San Giovanni Rotondo, by uczestniczyć w jego Mszy, prosić o radę lub u niego się spowiadać, rozpoznawał w nim żywe odbicie cierpiącego i zmartwychwstałego Chrystusa. W twarzy Ojca Pio jaśniało światło Zmartwychwstania”.
Mistyczny komik Boga
Ten wielki mistyk miał duże poczucie humoru. Umiał opowiadać trzymające w napięciu historyjki i dowcipy, śmiać się i rozśmieszać innych, uszczypliwymi uwagami zaczepiać współbraci i sławne osobistości, oczarowywać swoją przenikliwą i dowcipną inteligencją. Z niezliczonych anegdot przytoczę trzy: Jedna z dziewcząt spowiadających się u ojca Pio przedstawiła mu swoje płomienne postanowienie: – „Ojcze, podjęłam decyzję, chcę zostać świętą”. W odpowiedzi usłyszała słowa: „Dziecko moje, dobrze czynisz, ale wiedz, że to jest psie życie”. Pewien zakonnik wyznawał ze skruchą, że zacina się i nie wymawia dobrze słów przy odmawianiu brewiarza. Potem przyznał się też do obmawiania współbraci. W tym momencie ojciec Pio nie wytrzymał i złośliwie skomentował: „Domyślam się, że wtedy się nie zacinasz?”. Pewna kobieta, której uroda już nieco przybladła, domagała się kolejnej spowiedzi u ojca Pio, choć od ostatniej minął zaledwie dzień. Ojciec Pio rozpoznał ją i zaprotestował: „Spowiadałaś się u mnie wczoraj. Czego jeszcze chcesz ode mnie?” Kobieta zaczęła się żałosnym głosem usprawiedliwiać: „Od wczoraj mogłam wiele nagrzeszyć!” – Ojciec Pio zdenerwował się: „Odejdź. Z taką twarzą nie tak łatwo zgrzeszyć, jak ci się wydaje…”.
ks. dr hab. Jerzy Grześkowiak