Hindenburg – Tannenberg – Pomnik
Propaganda - część 3
Zwycięstwo pod Tannenbergiem legło u podłoża późnej kariery Hindenburga, który dzięki niemu 1 listopada 1914 roku został mianowany naczelnym dowódcą frontu wschodniego, a ostatecznie wraz z Ludendorffem zyskał sławę, która w sierpniu 1916 roku – po niepowodzeniach Niemców w bitwie pod Verdun – skutkowała powierzeniem mu szefostwa sztabu generalnego, natomiast Ludendorffowi generalnego kwatermistrzostwa, przy czym to ten drugi pozostawał kreatywną siłą.
Hindenburg zdetronizował zatem na stanowisku szefa sztabu generała Ericha von Falkenhayna, który wcześniej, po porażce Niemców nad Marną we wrześniu 1914 roku, przejął sztab generalny po Moltkem, porządkując sytuację na froncie zachodnim. Ostatecznie Hindenburg i Ludendorff usunęli w cień samego cesarza.
Klęska i legenda
Z końcem wojny, 10 listopada 1918 roku, Hindenburg, by zapobiec „rozpowszechnianiu się terrorystycznego bolszewizmu”, oddał się wraz z armią do dyspozycji nowego socjaldemokratycznego rządu, co zapobiegło radykalizacji rad żołnierskich w oddziałach frontowych. Jednocześnie naciskał, by podpisać zawieszenie broni. Natomiast z pierwszego szeregu wycofał się w momencie przyjęcia warunków traktatu wersalskiego, jakoby przedkładając „pełen godności upadek nad haniebny pokój”, a faktycznie będąc zdania, że podjęcie walki byłoby pozbawione wszelkich widoków na powodzenie. Dzięki temu zabiegowi uniknął niekorzystnych konotacji, choć wcześniej dał rządowi przyzwolenie dowództwa armii na podpisanie warunków pokoju. Tymczasem zyskiwał w oczach społeczeństwa także dzięki poglądowi, iż w chwili, gdy objął naczelne dowództwo, sytuacja militarna była już beznadziejna. Stał się nadto orędownikiem „legendy o ciosie w plecy” zadanym przez własnych polityków niepokonanej w polu armii niemieckiej, czemu dał wyraz w butnym oświadczeniu podczas prac komisji parlamentarnej badającej przyczyny klęski. Tego, że dwie ostatnie opinie – o beznadziejnej sytuacji na froncie oraz o niepokonanej armii niemieckiej – stanowiły logiczną sprzeczność, zdawano się nie dostrzegać.
Obrastał legendą: opowiadano o starym, emerytowanym generale, który chodząc ścieżkami i sondując trzęsawiska, opracował plan pułapki, w którą wpadły inwazyjne wojska Rosjan. Ostatecznie, będąc już żywym mitem, latem 1919 roku udał się ponownie na emeryturę. Uważany za „zastępczego kajzera”, którego uosabiał jako ostatni szef cesarskiego sztabu generalnego i jako ceniony przez powojenny rząd wódz naczelny armii niemieckiej, powrócił do polityki, by dwukrotnie wygrać wybory prezydenckie w latach 1925 i 1932. Piastując ten urząd i będąc jednocześnie w opinii ówczesnego społeczeństwa mężem stanu na miarę Bismarcka, stał się wysoce atrakcyjnym łupem politycznym. Przypomnijmy w tym miejscu: na mocy konstytucji weimarskiej prezydent Rzeszy był kluczową figurą w państwie – jednoosobowo powoływał ministrów i mianował kanclerza z prawem ich odwołania; jednoosobowo rozwiązywał Reichstag, doprowadzając do przyspieszonych wyborów; miał też moc wydawania zarządzeń nadzwyczajnych z pominięciem parlamentu, a skutkujących w praktyce warunkami stanu wyjątkowego. Prerogatywy te wykorzystał w krytycznym roku 1933 po myśli Hitlera i jego popleczników, doprowadzając do przejęcia przez nich państwa.
Pomniki
Hindenburg, którego podeszły wiek nie sprzyjał wyostrzeniu intelektu, został po prostu ograny i potraktowany instrumentalnie, nawet tego nie zauważając. I tym oto sposobem przeciętna jednostka, zredukowana li tylko do roli narzędzia w rękach wyrafinowanych demagogów, wpłynęła na bieg dziejów. A decydująca dla rozpatrywanego przypadku była propaganda, która odegrała rolę multiplikatora domniemanych osiągnięć. Wszak pomnika takiego jak ten pod Tannenbergiem nie dedykuje się tuzinkowemu wydarzeniu, a w mauzoleum w jego murach spocząć mogła tylko postać o zasługach ponadczasowych – i był nią feldmarszałek i prezydent Hindenburg.
„Pomniki tylko wtedy mają uzasadnienie i znaczenie, kiedy, czerpiąc z przeszłości, pokazują teraźniejszości drogę w przyszłość” – napisano w okolicznościowym wydawnictwie z okazji otwarcia pomnika Tannenbergu. W Rzeszy od lat wznoszono wielkie monumenty o charakterze narodowym: w 1875 roku stanął w Detmold ponad 53-metrowej wysokości kolos poświęcony Arminiuszowi Hermanowi, w 1896 ukończono budowę pomnika Barbarossy w pobliżu Bad Frankenhausen (81 m), w tym samym roku na terenach miasta Porta Westfalica odsłonięto pomnik cesarza Wilhelma (88 m). Bismarcka uczczono w roku 1898, postanawiając wybudować czterysta wież i kolumn z możliwością palenia na ich szczytach ognia ku chwale „żelaznego kanclerza” – także w koloniach. Realizacji doczekały się 233 projekty.
Zatem i Tannenberg zasługiwał na pomnik, podkreślano bowiem, iż to chwalebne zwycięstwo odwróciło od Niemiec niebezpieczeństwo o nieprzewidywalnych rozmiarach – gdyby nieliczna straż strzegąca kresów nie pobiła wroga, to droga dla „rosyjskiego walca parowego” w głąb Niemiec stanęłaby otworem. Doszłoby nie tylko do zniszczeń, jak w Prusach, ale i straty terytorialne byłyby większe, bowiem granice Rosji sięgnęłyby zapewne po Odrę.
Jarosław Ziółkowski