Spotkanie z Elizką
Miało być o samozwańczych przywódcach uzurpujących sobie prawo do reprezentowania całych społeczności. Nikt ich nie wybiera, nie pełnią oficjalnie żadnych funkcji, a swoją „pozycję” – będącą często wytworem chorej fantazji, kompleksów i manii wyższości – zawdzięczają szumowi, jaki wokół siebie robią. Miało więc być o takich indywiduach, ale nie będzie, z zapewnieniem, że dobiorę się do nich niebawem.
Powodem zmiany tematu dzisiejszego felietonu było niespodziewane spotkanie… z Elizką. Zwiedzamy Gdańsk, bo mam gości z Mińska i za przewodnika robię, co lubię, bo i miasto, i jego sprawy znam. Jesteśmy już po części historycznej, czyli po obchodzie pozostałości najsławniejszej na świecie stoczni – Stoczni Gdańskiej. Tej, gdzie rodziła się Solidarność, a i ja tam wtedy, w środku tego zbuntowanego tygla, cegiełkę do obalenia komuny dokładałem. Robię więc nie tylko za przewodnika, ale i za żyjącego jeszcze, wręcz namacalnego świadka historii, którego można nawet dotknąć, by się upewnić, że to jawa, a nie sen. „Obmacany” przez pełnych zachwytu gości z Mińska, w oparach bohatera prowadzę ich od Katedry, przepiękną ulicą Mariacką, na piwo nad Motławę. Rzut okiem na Żuraw i przez Zieloną Bramę wkraczamy na Długi Targ. Tam,po obligatoryjnej foci przed Dworem Artusa i Neptunem – któremu za młodu listek figowy dla draki obrywaliśmy – wchodzimy na ulicę Długą. Tłum gęstnieje, bo Długa jest dużo węższa od Długiego Targu. Baczę, by nie pogubić członków mojej „wycieczki“, a tu nagle wyrasta przede mną przepiękne dziewczę i z uroczym uśmiechem woła:
- Dzień dobry, wujku Bogdanie!
Obyty w świecie, w którym płeć piękna niebagatelną rolę odgrywa, odpalam od razu standardowe „Witaj, Perełko!“, rozpaczliwie szukając w głowie powiązania stojącego przede mną bóstwa z jakimś imieniem albo nazwiskiem.
Nie poznaje mnie wujek?
- Nooo, nie bardzo… – odpowiadam zakłopotany z lekka
- To ja, Eliza… Eliza Banasik!
Padamy sobie w objęcia, bo już wiem, że to Elizka, od dziecka prawie objęta moją kuratelą, niezrównana wykonawczyni poezji śpiewanej, laureatka wielu konkursów i festiwali. Poznałem ją w Kołobrzegu jako kilkunastoletnią uczestniczkę Festiwalu „Nadzieja”, imienia zmarłego Przyjaciela – Jacka Kaczmarskiego, zdobywczynię Nagrody Polonii Niemieckiej, ufundowanej przez Polską Radę w Niemczech, której mam zaszczyt być wiceprezesem. Od tego czasu Elizka gościła wielokrotnie w Niemczech, m.in. w Monachium, Stuttgarcie, Berlinie. Nie widzieliśmy się kilka lat. Trochę mi spoważniała, ukończyła prawo, robi aplikację, a w wolnym czasie oddaje się swojej miłości – poezji śpiewanej.
Gdy wieczorem wróciłem do sopockiego domu napisałem do niej facebookową pocztą:
- Ale mi głupio, że Ciebie nie poznałem, Elizko Kochana. Bardzo mi za to schlebia, że Ty mnie poznałaś!
- Nie ma najmniejszego problemu – odpisała. Bardzo się cieszę z tego spotkania! Wspaniale było chwilkę pogadać.
I to by było na tyle w temacie: Elizka kontra samozwańczy przywódcy.
Bogdan Żurek